Wczoraj miałam kiepski humor. Byliśmy na fajnej, spontanicznej wycieczce samochodem dookoła Gorców, ale jak to na spontanie, nie wzięliśmy jedzenia więc wracaliśmy głodni. Wiecie chyba jak to jest jak się już zacznie być głodnym to baton i ciastka nie pomogą. Mi w takiej sytuacji w zasadzie nic nie pomoże, ewentualnie góra jedzenia, koniecznie wysokotłuszczowego. Nigdy nie badałam cholesterolu, ale czasem myślę, że wynik mógłby mnie zaskoczyć... W każdym razie jak człowiek głodny to zły i denerwuje się byle czym.
A pokazać chciałam to, czym się ostatnio zajmuję. Podjęłam się ostatnio kilku naprawdę dużych wyzwań, to znaczy robótek wielkogabarytowych. Zacznę od haftu, który może jakiś ogromny nie jest, ale dawno, bardzo dawno nie haftowałam, dlatego idzie mi bardzo powoli, trochę się mylę, poprawiam itd. Specjalnie na ten cel musiałam dokupić mulinę i cena muliny DMC mnie zmiażdżyła. Naprawdę się cieszę, że mam spore zapasy muliny jeszcze po babci, teraz dopiero poczułam jakie są cenne :) tyle, że kolor nie zawsze taki jak potrzeba (choć kilka mi się przydało :))
Jak mi się będzie chciało ruszyć do pokoju i sprawdzić z jakiej to gazetki (poza tym, że starej) to dopiszę. Mogłabym powiedzieć Wam co przedstawia, ale jestem ciekawa, czy zgadniecie (ma ktoś ochotę zgadywać? w nagrodę uścisk ręki prezesa :)) Nie dość, że haftuję po części prl-owską muliną, to jeszcze na starej kanwie, również odziedziczonej po babci. Generalnie odziedziczyłam 3 materiały do haftu krzyżykami ale nie są szczególnie dobre bo szerokość i wysokość oczek nie są sobie równe. Ta kanwa jest w miarę znośna, choć boję się, że obrazek "rozwlecze" się w jednym kierunku i cała robota skończy się wielkim fejlem :/
A teraz kolejna duża rzecz, czyli kolejna serwetka wg
Renulka. Poprzednią skończyłam w połowie bo porwałam się na pstrokate kolorki i potem nie udało mi się dokupić nici. Tym razem klasyczna biel. Mam nadzieję, że wytrwam dłużej, choć do końca pewnie nie dociągnę. Tak wygląda na tym etapie prac:

Biało na białym średnio widać, ale można powiększyć klikając :) Nie pamiętam co to za nici, kupiłam je na szydełko, ale jednak mają za mocny splot, wolę szydełkować miększymi. Już sporo dzisiaj napisałam, ale chciałam jeszcze trochę pogadać. Nie bez powodu na zdjęciu są uwiecznione czółenka. Przy okazji ostatniego wypadu do City zaszalałam i zakupiłam sobie "bursztynowe" czółenko. Wiele osób w sieci twierdzi, że te są najlepsze. Ja od początku aż po dziś dzień używałam tych z ruchomą szpulką i szydełkiem bo jak kupowałam to nie było innych. Porównując oba muszę przyznać bursztynowemu punkty za to, że wchodzi dużo więcej nitki, świetnie leży w dłoni, nie czepia się nitki (bo nie ma czym :)) i wydaje mi się, że pracuje się nim szybciej. To z szydełkiem też nie jest pozbawione zalet: dużo szybciej i wygodniej nakłada się nitkę, łatwiej się "dozuje" jej ilość i ma szydełko, które co prawda się czepia, ale jest non stop pod ręką i nie trzeba odkładać czółenka, żeby przewlec nitkę :) Więcej na ten temat pisała kiedyś
Koroneczka, ciekawskich odsyłam na jej bloga, na którym z resztą jest wiele innych ciekawych artykułów :)
Skoro już zdradzam swoje sekrety to dodam jeszcze, że największą rzeczą na warsztacie jest szydełkowa narzuta na łóżko. Zdjęć nie pokażę, na razie mam ok połowy roboty i już mam trochę dość. Fajna narzuta to coś, czego mój nowy pokój bardzo potrzebuje. Jest to również świetny sposób na recykling starych włóczek (również przejętych po obu robótkujących babciach), zwłaszcza tych, które występują w mało praktycznych ilościach lub kolorach, których nie zamierzam na siebie zakładać ;)
Ale się dziś nagadałam. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, trochę do pokazania :) dzisiejszy post był nietypowy, bo zwykle wolę nie pokazywać rzeczy nieskończonych, ale jakoś tak mnie wzięło... w sumie czemu nie miałybyście zobaczyć moich postępów :) Pozdrawiam!